Khan Tengri

Khan Tengri (Chan Tengri) - góra znajdująca się w centralnej części pasma górskiego Tien-Shan, o wysokości 7010 mnpm. Położona jest na granicy Kirgistanu i Kazachstanu. Zbudowana z marmuru, dzięki czemu w czasie zachodu słońca przybiera ona barwę purpurową. Z tą właśnie piękną górą zamierzam zmierzyć się już wkrótce. W Biszkeku, stolicy Kirgistanu, ląduję 16 lipca...

wtorek, 24 sierpnia 2010

Podsumowanie sezonu "polskiego" na Chan Tengri

Po zebraniu informacji co działo się po naszym powrocie wśród innych polskich ekip widać, że sezon nie był łatwy. Na stronie w sewisie www.wspinanie.pl:

"12 sierpnia grupa z ekipy Pabieda 2010 (Daniel Piskorz, Krzysztof Starek i Kuba Hornowski) podjęli atak na szczyt Chan Tengri. Jednak na wysokości 6300 m. n.p.m. znaleźli turystkę z Czech z objawami obrzęku mózgu. Po udzieleniu pierwszej pomocy, przekazano ją grupie alpinistów rosyjskich, którzy schodzili na dół. Ekipa kontynuowała atak, ale na wysokości 6800 m. n.p.m. (200 metrów od szczytu) natknęli się na alpinistę z Polski, półprzytomnego z silnym obrzękiem płuc. Krzysztof Starek zjechał jako pierwszy, aby zorganizować pomoc lekarską, podczas gdy Kuba Hornowski z Danielem Piskorzem zaczęli zjeżdżać z poszkodowanym do bazy. Akcja trwała 8 godzin w ciężkich warunkach atmosferycznych (śnieżyca). W obozie lekarz udzielił poszkodowanemu pomocy i wszystko dobrze się skończyło. Ten dzień został przez członków wyprawy nazwany "Dniem Dobrego Samarytanina". Załamanie pogody, które zespół przeczekuje w bazie, miało potrwać 4 dni. Weszliśmy również w posiadanie relacji Grzegorza Siby, który podjął próbę ataku na szczyt wraz z Olą Dzik. Ostatecznie dotarli oni na wysokość 6200 m. n.p.m., skąd musieli zawrócić, z uwagi na problem z aklimatyzacją.
Cała akcja od strony północnej to ogromne wyzwanie techniczne i fizyczne. Z kilku międzynarodowych ekip, które działały w bazie w tym sezonie (ok. 30-40 osób, w tym co najmniej 26 z Polski), z Polski na szczyt dotarły tylko dwie osoby. 11 sierpnia na szczycie stanęli Jacek Żyłka-Żebracki i Wojciech Suchy."


Dodatkowo dla niektórych naszych rodaków wyprawa zakończyła się tragicznie:
"Dzisiaj (tj. 17.08.2010), na południową stronę Khan Tengri zeszła lawina porywając 7 osób. Zginęła Polka i Włoch."

Łącznie z Polski w 2010 roku od trudnej strony północnej na Chan Tengri działały następujące ekipy:
a) Leszek Darmochwał (KW Piła) i Krzysztof Nosal (KW Wrocław)
b) Marysia Brzezińska z Kristiną (Rosja)
c) połączona ekipa Kandahar z Katowic i Almanak z Gdańska (Maciej Westerowski, Jacek Żyłka-Żebracki, Patryk Nosalik i Wojciech Suchy)
d) zespół "Pobieda" w składzie Krzysztof Starek, Daniel Piskorz, Wojciech Kozub, Jakub Hornowski, Ada Jaszczyńska i Paulina Kozub
e) Ola Dzik i Grzegorz Siba;
f) oraz Łukasz z Marcinem

8 komentarzy:

  1. Chłopaki dzięki raz jeszcze za pozostawione gazy, nrc-tkę ( na szczęście nie przydała nam się) i przestawienie naszego namiotu w jedynce. Mam nadzieję, że spotkamy się w PL i wypijemy kilka piw. Wkrótce i ja napiszę relacje z naszej wyprawy.
    Pozdrawiam
    Maciek Westerowski KS KANDAHAR

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam serdzczni,


    No to tak moze od poczatku.

    Do szczytu zabraklo mi nawet nie piedziesiat metrow, lecz widzac moj stan postanowilem zawrocic ( pluca wyly mi jak stary silnik w Junaku i co chwile 'plulem' osoczem z pluc).
    Z ta grupa, gdzie na czele piela sie Ada, spotkale sie na wysokosci 6800 schodzac w dol.
    Zaczelismy chwile gawedzic, powiedzialem im, ze nie dotarlem do szczytu bo obrzk pluc mi sie robi. A wiedzac ile jeszcze zostalo do szczytu i patrzac na zegarek odradzilem im piac sie dalej - szczegolnie ze pogoda zaczynala sie zalamywac.
    Nawet poprosile ich, aby zawrocili co nas wszystkich rozsmieszylo.
    Oni postanowil isc jeczcze troche do przodu i tam sie pozegnalismy.

    Schodzilem dalej jak moglem i to chyba Wojtek Kozub dogonil mnie pierwszy na okolo 6700.
    Tu ucielismy mala rozmowke podczas ktorej reszta grupy dolaczyla.
    Tam tez Daniel pokazal mi swoja apteczke i wziolem jakis lek 'duretique'.

    Nastepnie Daniel z Kuba zostali ze mna i powoli zaczelismy zjezdzac do bazy.
    Jeszcze raz chcialbym im za to podziekowac bo zachowali sie bardzo ladnie. Nie pospieszali mnie,
    mowili gdzie sie przypiac. Naprawde ok.
    Pamietam tez, ze gdzies okolo 6 600 m Daniel obrocil sie, spojrzal jeszcze raz na szczy i powiedzial ' dobrze, ze zawrocilismy bo zamiec porzadna'.

    Okolo 22 godziny na 6 300 m wyszedl na przeciw nam jeszcze jeden kolega, przepraszem, mea culpa, lecz nie pamietam jego imienia.
    Przyniosl nam slodka herbate i ciepla !! w termosie i wziol moj plecak.

    Do ich bazy - bo Oni przyszli od strony polnocej dotarlismy okolo 22h 30. Tam mnie napoili - jak moglem bo za kazdym razem, gdy pilem wymiotowywalem osocze z pluc - i jeden z nich odprowadzil mnie niosac moj plecak do 'mojej' basy nr3, ktora byla troche nize. Bo ja podchodzilem od strony poludniowej.

    Noc spedzilem jak moglem, plujac i wymiotowujac 'plucami ' do garnka w namiocie.

    Nastepnego dnia widzac moj stan zdrowia, 'chwycilem' za radio i poprosilem o pomoc. Dima szef bazy Ak sai powiedzial ze nie ma nikogo aby wyszedl po mnie bo wszyscy sa na Pabiedzie, a o helikopterze to moge zapomniec bo tak wysoko nie lat.

    Po chwili glebokiej 'medytacji' , wlozylem tylko spiwor do plecaka i caly material zostawilem na miejscu, spiwor, jedzenie, termos i niestety uprzaz.

    Bylem tak slaby ze nie moglem nawet rakow zapiac na butach. Przechodzac w pierwszej polowie obozu trzeciego jeden z rosyjskich przewodnikow zobaczyl mnie bez rakow i widzac moj stan zalozyl mi je na buty.
    Normalnie z trzeciego do drugiego schodzi sie dwadziescia minut - tyle schodzilem gdy bylem tam pierwszy raz na aklimatyzacji.
    Tym razem, przewracaja sie i staczajac pokonalem ten dystans w ciagu czterech godzin.
    W drugim obozie, chyba po interwencji przewodnika z trzeciego - i chwala mu za to - czekali juz na mnie przewodnicy i od razu gdy doszedlem wzieli radio i na kanale drugim skontaktowli sie z lekarzem. Kanal pierwszy byl przeznaczony na kontak z szefem bazy.
    Dostalem wreszcie moj 'wymarzony' zastrzyk Lasilix'a.

    Tam tez widzac, ze nie mam uprzezy ucieli kawalek liny i zawiazli mi ja na pasie. Potem poprosili grupe schodzacych Slowakow i Czechow, aby mnie wziela pod swoje skrzydla.
    Przy okazji chcialbym zlozyc wyrazy wspolczucia dla rodziny i bliskich jednego z nich ktory kilka dni potem utonol u stop lodowca.

    Z jednej strony przez to ze schodzilem w dol a z drugiej dzieki zastrzykowi moj stan sie 'znacznie' polepszyl.
    Okolo szesnastej dotralismy do jedynki gdzie czkal na mnie lekarz z ak-sai, jeden przewodnik, i ' Pasza' polak.
    Tam dostalem porzadny zastrzyk dozylny i konska dawke w pupe antybiotyku. Potem ' Pasza ' wziol moj plecak i dyskutujac o gorach wrocilismy do BC.
    Nastepnego dnia helikopter do Karkary i tak sie historia zakonczyla.

    Polak z silnym obrzekiem pluc.
    Moj adres
    mathias1334@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  3. P.S. a zapomnialem, Maciek a jak twoje plecy?

    OdpowiedzUsuń
  4. acha, i to by było na tyle, jeśli chodzi o listę osób z Polski?;P

    OdpowiedzUsuń
  5. reeeety... poprawione!! ale wstyd... :-(

    OdpowiedzUsuń
  6. za takie poprawienie to ja dziękuję, wolę nie być na żadnej liście niż z Kristiną, z którą szłam 1 raz przez pół godziny, do wysokości 4100m... ojj Lechu, gdzie Ty masz głowę;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam - tak a propos Polki która zginęła w lawinie - była to niestety moja koleżanka Agnieszka Derlaga. Zapraszam serdecznie na stronę poświęconą Jej pamięci. http://agnieszkaderlaga.pl
    Pozdrawiam i gratuluję wszystkim którym się udało:)
    Polecam też filmową relacje z motocyklowej wyprawy na Khana - niezły czad http://motoleopard.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzieki za tego linka. Nie znalem Agnieszki jej mimo iz zginela tak blisko drogi, którą się wspinaliśmy. Ech, az mi łezka poleciała... :-(

    OdpowiedzUsuń